Blog
Czasami, kiedy wchodzę do pracowni, widzę, jak bardzo żyję w biegu, choć wcale nie mam na to ochoty.
Świat przyzwyczaja człowieka do natychmiastowych efektów, do gubienia oddechu i do spraw, które najlepiej zrobić „na wczoraj”. Tymczasem glina kompletnie nie współpracuje z takim myśleniem. Ona ma swój rytm i nie interesują jej nasze kalendarze ani listy zadań.
Zauważyłam, że kiedy biorę ją do rąk, bardzo szybko ujawnia, w jakim jestem stanie. Jeśli jestem spięta, od razu robi się sztywna i niechętna. Jeśli próbuję coś przyspieszyć, mści się na mnie: pęka, faluje, wygina się, choć chwilę wcześniej wyglądała idealnie. Jest w tym pewna brutalna szczerość, którą w sumie bardzo cenię, bo niewiele rzeczy mówi tak wyraźnie: „zatrzymaj się, bo tak nic z tego nie będzie”.
Glina uczy cierpliwości w sposób, którego nie da się obejść. Nie wyschnie szybciej tylko dlatego, że mam inne plany na popołudnie. Nie przyjmie szkliwa, jeśli została potraktowana w pośpiechu. Nie wypali się lepiej dlatego, że ja bym chciała już widzieć efekt. Proces wymusza obecność - a obecność dzieje się tylko wtedy, kiedy człowiek naprawdę zwalnia.
Najbardziej lubię ten moment, kiedy po kilku minutach pracy nagle czuję, jak oddech mi wraca, a dłonie zaczynają pracować równiej i spokojniej. Głowa przestaje się spieszyć, nawet jeśli jeszcze chwilę wcześniej była pełna myśli typu „muszę”, „powinnam”, „zaraz się spóźnię”. Ceramika nie rozwiązuje problemów, ale układa je w innym porządku - takim, w którym można dojść do siebie.
Myślę, że dlatego właśnie działa jak antidotum. Nie w takim sensie, że nagle człowiek staje się zen i zapomina o całym świecie, tylko w sensie dużo bardziej przyziemnym: kiedy dotykasz gliny, nie da się jednocześnie być w pośpiechu. Ciało samo narzuca rytm, ręce wymuszają obecność, a głowa powoli się uspokaja, bo widzi, że nic nie przyspieszysz na siłę.
To rzadki rodzaj pracy, w której tempo nie zależy od ambicji, ale od fizyki i chemii. Glina robi się złośliwa, kiedy człowiek udaje, że potrafi ją przechytrzyć. A jednocześnie jest zaskakująco wyrozumiała, kiedy pozwoli jej się iść swoim torem - bez wyginania rzeczywistości do własnych planów.
Może właśnie dlatego ceramika tak dobrze mnie „prostuje”. Bo zmusza do bycia tu i teraz, nawet wtedy, kiedy głowa chciałaby być trzy kilometry dalej. Uczy traktować siebie z większym spokojem, bo inaczej nic nie wyjdzie. I przypomina, że nie wszystko musi być szybkie, natychmiastowe, natychmiast efektowne.
Czasem najlepsze rzeczy wychodzą wtedy, kiedy nigdzie się ich nie pogania. A to jest tempo, w którym da się oddychać.
Do zobaczenia przy glinie...
Luiza
Przeczytaj też...
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.